Wpadka mechanika

aparat zapłonowyOstatnio w moim samochodzie, silnik coś zaczął nierówno pracować. Oczywiście nie zwlekając pojechałem do mechanika, a on podpiął autko pod komputer i już wiedziałem w czym problem. Czujnik obrotów wału i jeszcze jakiś czujnik w aparacie zapłonowym. Szybka wizyta w sklepie z częściami samochodowymi (szybka dzięki teściowi który mnie woził, bo moje autko stało w warsztacie :)) i za godzinę odbieram furę od mechanika zadowolony, że na jakiś czas znowu wszystko w porządku.

Długo się nie cieszyłem sprawnym samochodem bo już po dwóch tygodniach wracając z pracy do domu, silnik bez ostrzeżenia zakaszlał i zgasł. Nie pomogło kręcenie kluczykiem, podnoszenie maski i inne magiczne czynności które się wykonuje w takiej chwili. Na dodatek pogoda fatalna bo akurat był pora zimowa, więc nikt mnie nie odholuje do serwisu, bo strach, że bez hamulców jeszcze wjadę w tego co mi przysługę robi i tylko kłopot. Została pomoc drogowa. Telefon do brata żeby mi numer znalazł w necie, potem telefon po pomoc i czekam, przyjechali po piętnastu minutach (szybko nie powiem) załadowali autko na lawetę i już jedziemy do warsztatu.

Na drugi dzień dzwonie do mechanika i co słyszę? Aparat zapłonowy który kupiłem dwa tygodnie wcześniej jest powodem moich kłopotów. Na szczęście przy wymianie mechanik nie wyrzucił starego do złomu tylko zapakował mi do bagażnika i woziłem go sobie, bo jakoś nie było powodu tam zaglądać. Szczęściarz ze mnie bo po zamontowaniu starego autko jeździło bez zarzutu, więc nie brała mnie złość i irytacja że reklamacja tak długo trwa (bo rzeczywiście trwała ze sześć tygodni) a ja w tym czasie muszę z buta zasuwać. W końcu się doczekałem dostałem nową część, więc wymieniłem ufając, że tym razem to już przynajmniej to się nie zepsuje przez następne parę lat.

I się nie zepsuło… ale tylko przez dwa miesiące. Potem znowu cała procedura od nowa, no może bez telefonu do brata bo już nr po lawetę miałem w komórce po ostatniej przygodzie. Znowu przydał się stary niby uszkodzony aparat zapłonowy bo reklamacja oczywiście ze cztery tygodnie i tym razem trwała. Nowy aparat po tym czasie dostałem. Tylko ku..wa za lawetę i serwis dwa razy nikt mi jakoś zwrócić nie zechciał. Na pocieszenie mi zostało, że z buta nie musiałem popierniczać tylko na starym oryginalnym niby zepsutym aparacie zapłonowym znowu mogłem jeździć.

Do trzech razy sztuka pomyślałem teraz już musi być dobrze, bo przecież znowu się to samo nie sypnie. I co? Sypło się cholerstwo. Tym razem może ze cztery miesiące jeździłem spokojnie a potem cała zabawa od nowa. Holowanie, serwis, stary aparat zapłonowy (niby zepsuty), czekanie na uznanie reklamacji i oczywiście przyznanie że należy mi się nowy. Ale tym razem już tego dziadostwa nie chciałem kazałem zwrot kasy zrobić i na starym aparacie już drugi rok bez problemów śmigam. A mechanik nie dość, że dał plamę to jeszcze trzy razy za to samo sobie policzył. Niech żyją prawdziwi fachowcy !!!